3
wrzNasz człowiek na Kilimandżaro!
Dr Maciej Kalarus, adiunkt w Katedrze Literatury i Kultury Polskiej, b. redaktor naczelny studenckiego pisma „Jama” oraz twórca Koła Naukowo-Podróżniczego „Herodot”, znany globtrotter, podróżnik i blogger w czwartek 1 września 2016 r. stanął na szczycie Kilimandżaro (5895 m. n.p.m.) – najwyższej góry Afryki, samotnego masywu pokrytego wiecznym śniegiem, znajdującego się na granicy Tanzanii i Kenii!
Sukces Macieja Kalarusa, który wniósł na Uhuru Peak flagę Akademii Techniczno-Humanistycznej, zbiegł się z początkiem nowej kadencji rektorsko-dziekańskiej 2016-2020 w ATH. Niech ten wyczyn naszego pracownika będzie symbolicznym wyzwaniem dla nowych władz bielskiej Alma Mater oraz zapowiedzią osiągania wielkich celów, takich choćby, jak przekształcenie ATH w uniwersytet przymiotnikowy. Maćkowi gratulujemy i trzymamy kciuki, aby szczęśliwie wrócił do Polski.
prof. ATH dr hab. Marek Bernacki, dziekan WHS
Kilimandżaro.
Dla Masajów to „Góra, która lśni”.
Piękna przygoda na Dachu Afryki – tego nie można zapomnieć.
Sam szczyt. Najwyżej. Idę po płaskowyżu wulkanu, wokół góry lodowe, brunatne skały lawy, krajobraz księżycowy. Cicho jak w niebie. Ani nic, niczego. Lekki podmuch. Poniżej Kenia, Tanzania. Rozpostarta na wszystkie strony stara i dobra Afryka. Widok na Mount Meru. U podnóża Hemingway szukał weny do „Śniegów Kilimandżaro”, a Karen Blixen żyła swoim „Pożegnaniem z Afryką”. Wszystko podane jak na tacy. Wciskam do kieszeni kilka kamyków. Robię sto zdjęć. Dotykam nieba. Płaczę.
Jest taki moment, kiedy już prawie jesteś na szczycie, już za chwilę: ścieżka między Stella Point a wierzchołkiem Uhuru Peak – te ostatnie dwieście, może trzysta metrów, prawie w poziomie. Lekkie przewyższenie, ale nic nie idzie. Nic. Nic. Oczy widzą deski ostatniej tablicy – TWÓJ SZCZYT. Sześć tysięcy powyżej oceanu. Lodowiec skrzy po obu stronach, a w oczach jedno majaczenie. Krawędź obłędu. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Noga nie chce zrobić kroku. Na plecach jakaś płyta betonowa – a to tylko mały plecak z niezbędnym ekwipunkiem. Ręce wiszą bezwładnie. Łapię tlen jak ryba. Zamroczenie, jakby Gołota dał mi w pysk. Pokrojony lodowcowy tort.
Nie chodzę po górach. Nawet nie za bardzo je lubię – wolę morza i oceany, a najbardziej pustynię. Kilimandżaro jest wyjątkiem – nie, nie pójdę na Everest. Wdrapałem się tu prawie na czworaka. Wychodzisz o północy z ostatniej bazy i idziesz w górę. Latarka. Zimno. Metr, metr, metr. Trzy pary rękawiczek. Kominiarka, czapka, dwa puchowe kaptury. Ludzie mówią, by wyruszyć nocą, bo w ciągu dnia widok szlaku w górę może załamać największych optymistów – coś w tym jest. Dobrze, że tego nie widziałem. Gdy za chwilę schodziłem w dół, nie wierzyłem, że szedłem tędy w drugą stronę. Mijałem wielu załamanych i nie chcę tego pamiętać – jakbyśmy grali w dwóch różnych filmach. Osuwiska wulkanicznego żwiru, kamienie i jeden pion. Ślisko.
Kilimandżaro nie jest górą – jest przeżyciem.
Maciej Kalarus